Reset (2016) - Bartosz Adamiak

Reset - powieść postapo
data wydania: listopad 2016 (data przybliżona)
ISBN: 9788394017835
słowa kluczowe post-apo, post-apokalipsa,
kategoria fantastyka, fantasy, science fiction
język polski

Źródło: lubimyczytac.pl

Info:

War... War never... tfu... chciałem powiedzieć, że świat bardzo zmienił się po Resecie. Czym dokładnie był Reset? Tego nie wie chyba nikt. A przynajmniej nikt oficjalnie nie przyzna się, że wie. Pewnego dnia system zawalił się, a świat utonął w chaosie. W ludziach odezwały się najgorsze instynkty. Jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać separatystyczne ugrupowania, których liderzy zamarzyli sobie władzę na modłę największych dyktatorów wszechczasów. Nie inaczej jest w Festung Breslau, rządzonym przez niejakiego Duce.

Ale to się zmieni! Krwawy pucz w Warszawie dał wolną rękę generałowi Ossowskiemu. Czołgi ruszyły na Breslau. A gdzieś w tym wszystkim, zagubieni wśród zgiełku, prości ludzie z kapeli Apo-Calypso, usiłują zarobić na chleb grając koncerty czy wymierzając sprawiedliwość zbrodniarzom


https://reset-postapo.blogspot.com/

Fragment

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że bramy nie pilnuje nikt. Takie założenie było jednak bardzo zgubne. Wystarczyło poczekać dłuższą chwilę, by zaobserwować znamiona życia. Po prawej stronie, zza podziobanego kulami betonowego słupa, wyłoniła się na chwilę lufa zakończona charakterystyczną muszką AK-74. Za wyżartym przez rdzę otworem na samym środku bramy mignął jakiś cień. Kolejny po lewej w krzakach za siatką. W sumie przynajmniej trzech, prawdopodobnie dobrze uzbrojonych ludzi, którzy nie mieliby skrupułów przed otwarciem ognia do obcego.


– Gibon, pomału do przodu. Violet flaga – zakomenderowałem szeptem.

Zupełnie niepotrzebnie, bo z tej odległości nie mogli nas usłyszeć. Zresztą i tak chcieliśmy, żeby nas zobaczyli. Im wcześniej, tym lepiej.

Przez kolejne dwie minuty wóz wolno toczył się po betonowych płytach, spomiędzy których pięły się ku niebu bujne chwasty. Wystawiona przez okno biała flaga łopotała na suchym wietrze. Czułem, jak krople potu spływają mi po plecach, częściowo z upału, częściowo z nerwów. Przecież nie mogliśmy mieć pewności, że tamci nie otworzą ognia i nie zmienią naszego busa w durszlak. Kiedy jednak znaleźliśmy się jakieś piętnaście metrów od bramy, pojawił się wartownik, ubrany jedynie w szorty i japonki. Tylko kałach przewieszony przez ramię nadawał mu odrobiny urzędowej powagi.

– W czym mogę pomóc? – zapytał, gdy zatrzymaliśmy się obok niego.

– Szukamy… eee… – Spojrzałem na zmięty świstek, na którym zapisałem sobie rano wszystkie informacje. – …Gwiazdy spadają w dół. Wie pan, gdzie to jest?

Strażnik wsadził głowę do samochodu i zlustrował nasz artystyczny bajzel.

– Jesteście kapelą, tak? Spóźniliście się. – Jego twarz skrzywiła się w dziwacznym uśmiechu. – Zaczekajcie. Otworzę bramę. Pojedziecie prosto, główną uliczką aż do samego końca. Trudno się tu zgubić.

– Jasne – odparłem. – Dzięki.

– Aha, i witamy w Granitowym mieście.

Mężczyzna otworzył jedno skrzydło blaszanej bramy, a później usunął się z drogi. Gdy mijaliśmy go, pomachał nam wesoło. Okazało się, że za bramą było ich tam nawet z dziesięciu, w różnym stopniu roznegliżowanych i uzbrojonych w rozmaite pukawki. Siedzieli w kółku i popijali czaj albo inne gówno. Nasz bus z wymalowaną na burcie nazwą zespołu Apo-Calypso wjechał na ogrodzony płotem teren i tocząc się powoli po zakurzonej gruntówce, wniknął pomiędzy ogromne chaszcze, porastające oba pobocza. Nie były niestety na tyle wysokie, by zapewnić choć odrobinę cienia w tym bezlitośnie palącym słońcu.

Jakieś dwieście metrów dalej musieliśmy się zatrzymać, bo przejazd zagrodził nam tłum półnagich ludzi. Ktoś podszedł do nas i wskazał dróżkę odbijającą na bok. Gibon ruszył. Pomalutku, trąbiąc co chwilę, przedzieraliśmy się przez kolejne metry morza ludzkiej masy.

– Całkiem spory tłumek – mruknąłem. – Skąd oni nas znają?

– Nie przyszli na nas, tylko na Gwiazdy spadają w dół – odparł Gibon.

Nie wiedzieliśmy, czym dokładnie miała być ta impreza. Nasz menedżer Czarek z grubsza przekazał nam ustalenia poczynione tydzień wcześniej z wysłannikiem z Granitowego miasta. Dostałem jakiś taki pokreślony szkic scenariusza, na który naniesiono czerwonym cienkopisem momenty z muzyką, nastrój utworów oraz szacunkowy czas. To i tak dobrze, bo często nie dostawaliśmy nic i szliśmy na żywioł.

Czytaj dalej